poniedziałek, 8 grudnia 2014

Wigilijne opowiastki: Siano zamiast mózgu.

Boże Narodzenie to chyba jedyne tak wyczekiwane święto. No, poza sylwestrem. Ale sylwester to chyba nie święto. Bo jakie? Święto picia wódki czy składania postanowień, których i tak nie dotrzymujemy? Ale nie o sylwestrowej nocy chciałam pisać...

KIEDYŚ z utęsknieniem czekało się na Wigilię. Nie mogliśmy się doczekać ubierania choinki, nawet pakowanie prezentów sprawiało nam frajdę. Nie wspominając już o rodzinnym krojeniu sałatki! (Wy też z mamą/babcią/tatą/bratem/wujkiem/kuzynem/psem/chomikiem siadaliście do stołu, gdzie każdy dostawał swój warzywny przydział?). Cały rok czekania, żeby tydzień przed świętami usłyszeć "Merry Christmas Everyone", oglądać świąteczne wystawy sklepowe i oczywiście zjeść czekoladowego mikołaja (ja zaczynałam od głowy, a Wy?). Święta miały magię. Dlatego, że nie trwały cały rok. Tylko ten jeden cudowny tydzień (+-).

TERAZ już przed WSZYSTKIMI ŚWIĘTYMI w sklepach obok zniczy pojawiają się czekoladowe mikołaje i renifery z Kinder Niespodzianki. Dwa miesiące przed! Mam sobie kupić i czekać do świąt aż spleśnieje ten biedny mikołaj? Czy kupować codziennie po jednym z niecierpliwością czekając na Gwiazdkę? Luz, nie jest jeszcze tak źle. To tylko czekoladowy mikołaj. PO WSZYSTKICH ŚWIĘTYCH to już BOŻE NARODZENIE pełną parą. Świąteczny wystrój sklepów. na każdym kroku możesz kupić gadżety tematyczne, choinki i inne pierdoły. Zaczynają się promocje świąteczne, zestawy prezentowe. Po 6 grudnia to już koniec..."Merry Christmas Everyone" atakuję Cię z każdego sklepu, a żywi pseudomikołajowe stoją co 5 metrów. Wszystko jest wszędzie. Wydaje Ci się, że święta trwają wiecznie, bo już od września można spotkać ciężarówkę coca-coli, którą zapewne prowadzi Święty. Taka współczesna wersja renifera.

Kiedy wreszcie nadchodzi wieczór Wigilijny jesteśmy już nim zmęczeni. A przed nami jeszcze ta szopka przynajmniej do Trzech Króli, ale tak naprawdę to do Walentynek. Ile można?! W efekcie mam wrażenie, że zamiast mózgu mam już to sianko wigilijne. Co będzie po świętach? Zamienię się w bałwana? Albo zostanę jedną wielką kupą siana.

Magio Świąt, wróć! Błagam. A speców od reklamy, marketingu i innych czarów proszę o spuszczenie z tonu...zarobicie wystarczająco dużo jak klimat świąteczny zacznie się po mikołajkach... 



U mnie w mieszkaniu jedynym świątecznym akcentem są jakieś sztuczne, czerwone patyki w "wazonie' po Frugo.



czwartek, 4 grudnia 2014

Gdzie hejterów 6, tam nie ma co jeść.

Hejter to powszechnie znana kreatura internetowego świata. Obrzydliwa kreatura! Wszyscy zgodnie hejtujemy hejterów. Uważamy ich za malkontentów. Za niezbyt wiarygodne źródło krytyki. Hejter po prostu musi krytykować. WSZYSTKO I WSZĘDZIE. Narzekacz pospolity (hejter-przyp. autorki) to nędzy, mały człowieczek, który z powodu swojego nieudanego życia, musi zatruć życie innym. Tym, którym według niego jest lepiej. Biedak robi z zazdrości, z rosnącej frustracji, z bólu odnoszonej porażki.




W KAŻDYM Z NAS DRZEMIE HEJTER.


Czy zastanawialiśmy się kiedyś dlaczego tak nienawidzimy hejterów? Może dlatego, że sami nimi jesteśmy? 


Ile razy mówimy komuś komplement w porównaniu do tego ile razy krytykujemy ową duszyczkę? NO ILE JA SIĘ PYTAM?! Przyznawać się!


Ja częściej słyszę: "nudo piszesz", "powinnaś coś zmienić na tym blogu", "pisz o sobie zamiast o kimś" niż: "ale super post", "jestem z Ciebie dumna", "oby tak dalej". Jak się nie podoba to po co czytać? Po to, żeby zhejtować? 
Czasami od bliskiej osoby zdarza mi się usłyszeć, że jestem głupia a przez 2 tygodnie ani jednego miłego słowa. Sama ciągle marudzę, narzekam na wszystko. Krytyka to moje drugie imię (o czym świadczy w pewnym stopniu ten blog). Rzadko zdarza się, że jestem zadowolona i nie mam się do czego przypieprzyć.


Nawet nie jesteśmy świadomi ile hejtów płynie z naszych ust. I jak bardzo nas to buduje. Wcale nie jesteśmy lepsi od tych znienawidzonych "hejterów". Bo niby dlaczego mielibyśmy być? Niech sobie wypisują w internetach smutne losu krytyki. My zazwyczaj wylewamy ten kwas na buźki naszych rodzin, przyjaciół, sąsiadów czy listonoszy. Nie ma różnicy. Bo czy ja usłyszę od chłopaka, że jestem głupia czy przeczytam komentarz anonimka, nic się nie zmieni. Boli tak samo.


Ale jak ze wszystkim, są dwie strony medalu. Hejtującemu robi się lepiej, zhejtowanu gorzej. Nigdy nie będzie złotego środka. Której dobro musi wygrać. Taka ludzka natura. Żywimy się cierpieniem innych. Czujemy się lepiej jak komuś przywalimy. O taak, oby jak najmocniej. A najlepsze jest to, że oczywiście mówimy to w dobrej wierze. Obłudo, matko nasza. Muszę powiedzieć Gieni, że ch***wo wygląda w nowej sukienkce-nie może się przecież dziewczyna tak skompromitować! Jaka bohaterskość, Nic tylko na ołatrze.



DROGI HEJTERZE POZDRAWIAM CIĘ SERDECZNIE, PRZYJACIÓŁKA HANIA.


PS. Odwalić się ode mnie, BUZAKI :*

poniedziałek, 1 grudnia 2014

"Wiecie kim jestem?", czyli długa i nudna recenzja filmu.

Nie będę przepraszać za przerwę, bo...to nie ma sensu. 


Dzisiaj nietypowo (nie chcę powiedzieć: z dupy) recenzja filmu. Taak, czasami poza serialami zdarzy mi się obejrzeć coś innego. 

Na ten film wpadłam przypadkowo, nikt mi go nie polecił, nigdy wcześniej o nim nie słyszałam. Z jednej strony się nie dziwię. Nie jest to holiłódzka supermegaprodukcja. Nie gra tam ani DiCaprio ani Ryan Gosling. Nie ma efektów specjalnych w stylu "Gwiezdnych Wojen". A co w takim razie ma ten film? Szczerze? Nic. Nawet nie było reklamy, bo i miliardowej inwestycji nie było. 

Wracając do tematu...dziwię się jednak, że nikt mi o nim nie napomknął. Przecież na pierwszy rzut oka głównym motywem filmu jest seks. A seks się sprzedaje. Chyba. Albo sprzedawał. Sama już nie wiem. 





Naprawdę nikt nie oglądał tego filmu? Czy po prostu nie warto o nim wspominać?



"WITAMY W NOWYM JORKU."

Film opowiada o władzy, pieniądzu, seksie. Przeplatają się tam gdzieś nawet uczucia. Produkcja oparta jest na historii francuskiego ekonomisty i szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którego wielka kariera kończy się nieco kontrowersyjnie.





Co mnie urzekło w tym filmie? Matko, nie wiem. Urzekł mnie napis na plakacie: zapraszamy do kin studyjnych. Lubię niekomercyjne, nieprzesiąknięte hollywoodzką arogancją filmy. Wolę sięgać po filmy, które przekazują ciekawe wartości, w sposób nieoczywisty (chociaż wydawałoby się, że oczywisty-masło maślane). 

Fabuła to oklepany już motyw nadużywania władzy przez polityków. Nie mamy tu nic odkrywczego: skorumpowany, owładnięty żądzą władzy polityk i jego grzechy. Seks, agresja, narkotyki, alkohol.
Nie jest ona przedstawiona w sposób zaskakujący. Po prostu. Bohater ma władzę i pieniądze. Nie liczy się z nikim i niczym (oprócz swoich żądz). Korzysta z usług prostytutek, zdradza żonę, nadużywa alkoholu, bierze narkotyki. Żyje mu się dobrze (co potwierdza jego tusza). Jednak sielanka się kończy, kiedy próbuje zgwałcić pokojówkę. Wtedy wychodzi drugie dno całej historii. Jak się okazuje polityk jest uzależniony od seksu. To choroba, z którą bohater nie może sobie poradzić. Niekorzystnie na stan jego zdrowia wpływają możliwości wynikające z bogactwa i pozycji społecznej. BIEDACZYSKO.





Film ukazuje pewną drogę. Najpierw rozpustną, później ścieżkę męczennika strąconego z piedestału. 

W ekranizacji jest dużo sprzecznych emocji, momentami nie ma ich w ogóle. Momentami stara się nas zaskoczyć a czasami zanudzić. Dosadne (ale też nie aż tak dosadne, bez przesady...) sceny seksu a potem nudne dialogi przez milion czasu. Niby przestroga przed nadużywaniem władzy, gdzieś tam apel o to, aby nie dać się stłamsić i nie bać się (jak się okazuje za sprawą biednej pokojówki, bohater miał na swoim koncie więcej takich występków, nikczemnik!) i takich różnych rzeczy można się doszukiwać. I ktoś się na pewno doszukał. Chociaż film w sumie nudny, nie dotrwałam do ostatnich 5 minut i nie wiem czy został uniewinniony czy skazany. 

Coś mnie jednak urzekło. W końcu dotrwałam prawie do końca.

Może to Gerard Depardieu. Nie lubię go. W ogóle nie lubię francuskich filmów, tzn. filmów w których mówią po francusku. Chociaż sam francuski to piękny język. Zwłaszcza Francuzi...są piękni...ale wracając do Depardieu. Uważam, że zagrał fantastycznie. Zaraz się doczepicie, że nie miał co zagrać. Tylko stał/siedział, ew. kawałek szedł. Charczał i udawał, że uprawia seks. Nawet za dużo nie mówił. Jednak uważam, że to jego lepsza rola. Grał bardzo...prawdziwie. Nie widziałam aktora tylko uwikłanego polityka. Widziałam te emocje lub ich brak wtedy, kiedy nie powinno ich być. Brawo. Nawet charczenie było bardzo przekonujące, chapeau bas. 

Podsumowując, obejrzyjcie ten nudny film o oklepanej tematyce przedstawionej w sposób przewidywalny. Warto. Serio. 

Polecam, Hania.
 

SYMPATYCZNIE KAŻDEGO DNIA Copyright © 2011 -- Template created by O Pregador -- Powered by Blogger